Lifestyle

Czy emigracja jest naprawdę taka SUPER? Początki…

Wielu z Was pewnie zastanawia się jak wyglądałoby życie gdybyście też wyemigrowali? Czy byłoby lepiej? Czy mielibyście super życie, pełen luksus, drogie auta i dalekie podróże? U mnie wyglądało to tak…

Początki…

Moja historia raczej nie jest standardowa jeśli chodzi o motyw zostania imigrantem…

Nie wyjechałam bo musiałam, żeby mieć lepsze życie, czy dlatego że potrzebowałam kasy. Wyjechałam tylko dlatego, że chciałam. Zostawiłam pracę na kierowniczym stanowisku, która lubiłam i wyjechałam. Plan był, żeby wyjechać na rok i podszkolić język, bo studiowałam filologię angielską. Nikt nie wierzył mi, że zostawiam pracę i wyjeżdżam. Nawet mój dyrektor powiedział, że jak zmienię zdanie to przez rok moje stanowisko czeka. Walizka spakowana, żegnaj Polsko i hello London…

Pierwsza praca…

Mimo, że uczyłam się angielskiego prawie przez całą swoją edukację to nadal nie miałam płynności w mowie ani piśmie, więc to było chyba najgorsze. Miałam jakąś nieśmiałość do mówienia i pisania, bo ciągle mi się wydawało, że nie umiem i nie potrafię wystarczająco.

Znów trzeba było zacząć od początku. Prace udało mi się znaleźć w ciągu kilku dni, więc zaczęłam jako kelnerka w pubie, a po miesiącu w hotelu. Po kilku miesiącach kupiliśmy auto, bo prace kończyłam późno. Pierwszy raz zdałam sobie sprawę czym się rożni Londyn od małego miasteczka z którego pochodzę, gdy wracając z pracy około północy autem zatrzymałam się w bocznej uliczce na światłach. Wszystko było jak gdyby nigdy nic, gdyby nie fakt, że samochód stojący za mną wyminął mnie jadąc poboczem i stanął w poprzek przede mną blokując mój samochód. To był mój moment przerażenia, gdy przez głowę zaczęły mi przelatywać wersje tego co się teraz stanie. Już zaczęłam planować jak poboczem mogę spróbować uciekać i wtedy w tylnym lusterku zobaczyłam, że z tylu nadjeżdża inny samochód. Wtedy ten samochód blokujący moje auto odjechał jak gdyby nigdy nic. Wróciłam do domu trzęsąc się i wtedy pierwszy raz zaczęłam się zastanawiać czy dobrze zrobiłam wyjeżdżając do Londynu.

Mieszkanie…

Mieszkaliśmy w około 10 osób w domu, więc trochę jak w akademiku, bo mieliśmy wspólne łazienki i kuchnie. Ludzie się co chwilę zmieniali, wyjeżdżali i wracali, czasem musiałam się zastanowić jak mają na imię.
Patrząc na ten okres mojej emigracji, myślę że to było ciekawe doświadczenie poznać tych wszystkich ludzi i ich historie. Pierwszy raz zobaczyłam jak wygląda życie ze strony imigranta. Jest masa ludzi, którzy wyjeżdżają, żeby pomóc rodzinie która została w Polsce. Niestety często to wygląda tak, że ślą pieniądze do rodzin, a tu maja ‚drugie rodziny’ i dzieci, o których rodziny w Polsce nie wiedzą. Jest też masa ludzi, którzy wyjeżdżają szukając lepszego życia, ale pracując od rana do wieczora zarabiają tylko na opłatę rachunków i wracają do Polski tak jak przyjechali, lub nawet nie mają pieniędzy na bilet powrotny. Są też tacy, którzy mają stabilna pracę, ale brak czasu żeby mieć znajomych lub kogoś do przytulenia. Sporo jest takich osób, które przyjechały żeby uzbierać na coś.. na dom, na samochód, czy na wakacje. Mało niestety jest tu tych, którzy są tu szczęśliwi.

Codzienność…

Zastanawiałam się jak dużą różnicę robi mieszkająca blisko rodzina i znajomi w codziennym życiu. Będąc emigrantem zostawiasz wszystkich daleko i zostajesz sam. To jest chyba to za czym tęskni się najbardziej. Mimo, ze w Polsce też trzeba pracować to ma się czas na spotkania, wyjścia, urodziny, imieniny i wszystkie celebracje. Jako emigrant musisz zbudować sobie znów krąg znajomych i przyjaciół, tylko że to zadanie jest trudniejsze. Większość ludzi przyjeżdża na rok lub kilka miesięcy dorobić i znajomość się kończy. Jeśli ktoś pracuje w centrum to po całym dniu do domu wraca około 18 lub 19 i ostatnia rzeczą na którą ma się ochotę to spotkania czy wyjścia. Jeśli chodzi o Anglików to ich kultura jest inna niż nasza. Tu nie ma opcji spontanicznego zaglądnięcia do sąsiada, tylko na herbatkę trzeba się umówić z kilkudniowym wyprzedzeniem. Każdy pilnuje swojego nosa, mimo wymienianych uprzejmości przed domem. Tu nikt nie opowie Wam co tak naprawdę się dzieje, tylko powie że wszystko ok i piękna pogoda jest – taki small talk. Tak naprawdę jest tylko praca i dom, a czas płynie…

Po kilku miesiącach udało mi się awansować do rezerwacji w hotelu, czyli praca w biurze od 9-5 i nareszcie nie musiałam się martwic późnymi powrotami do domu. 🙂

Pierwszy rok minął szybko i kolejne leciały nawet nie wiadomo kiedy. Po jakimś czasie, mając dość ciągłego mieszkania z obcymi ludźmi udało nam się kupić dom. Nareszcie nikt nie dudnił basami jak chcieliśmy spać, wykradał jedzenia z lodówki, robił orgii w łazience i nie jarał trawy w domu. I to był pierwszy moment kiedy poczułam się jak u siebie. Mieliśmy stabilną pracę i dom, ale czegoś brakowało nam do pełni szczęścia, wiec przyszedł czas na dzieci…

Pozdrawiam,

Irena xxx

Reklama